Żółty Lew
: 01 paź 2018, 12:54
Dawno, dawno, dawno temu firma BOJER wypuściła na rynek model do sklejania pinki z czasów bitwy pod Oliwą – Żółtego Lwa. Dawno, dawno temu w rozmowie z moim kolegą BOrwińskim JERzym podmówiłem się o same plany do budowy tego okrętu. Żółty Lew, zwany też starą pinką został zbudowany w Gdańsku w 1622 roku. Brał udział m. in. w bitwie pod Oliwą i w paru innych potyczkach ze Szwedami. W lipcu 1628 roku koło twierdzy Wisłoujście został trafiony szwedzką kulą zapalającą w magazyn prochu i eksplodował. W zeszłym roku podjęto próby odszukania wraku Żółtego Lwa… znaleziono, ale inny wrak. Istnieją dwie rekonstrukcje tej pinki. Jedna, Shipyardu (model kartonowy do sklejania) przedstawia okręt bez przedniego kasztelu, druga rekonstrukcja Jurka Borwińskiego (model drewniany do sklejania) przedstawia okręt z niskim przednim kasztelem. Plany dostałem i zacząłem zabawę.
Powycinałem elementy szkieletu, posklejałem, szkielet zapiankowałem.
Ale wtedy jeszcze bawiłem się z Halconem, więc nowa budowa była tą drugoplanową, szkielet leżał w kącie, czekał na swoją kolej, ucierpiał też trochę w międzyczasie. Dopiero gdy skończyłem Halcona, postanowiłem na poważnie zabrać się za Żółtego Lwa. Najpierw zrobiłem pokład z froniru bodajże klonowego, na podkładzie z tekturki. No i dup… znaczy duża kucha, bo pokład samoistnie wygiął mi się końcami do góry, czyli odwrotnie niż powinien być ukształtowany. No to pod wodę onego i dalej formować na dużej butelce. Efekt był, za dobry, obłość pokładu we właściwą stronę, ale mocno za bardzo wygięty. Nie było rady, trza było robić pokład od nowa, tym razem na podkładze ze sklejki, bodajże 0,8 mm. Teraz zaraz po przyklejeniu pokład zamocowałem na szkielecie i mocno powiązałem, tasiemkami, gumkami, aby klej sechł już w odpowiednio ukształtowanym położeniu. No i tym razem się udało.
Naciąłem sobie listewek z obłogu bukowego 1,5 mm grubego,
z cienkiej sklejki, tak jak to było w planach zrobiłem górne części burt i dalej oklejać toto listewkami.
I tu wyszła następna kucha -cały kadłub zapiankowałem, a nie dałem twardych wypełnień na rufie i dziobie. No i listewki zaczęły się układać nie tak jak powinny, kombinowałem, początkowo miałem nadzieję, że uda się to naprawić szlifowaniem, ale im większe obłości się zaczynały tym bardziej przekonywałem się, że nic z tego nie będzie. No i kadłub ze skopanym częściowym poszyciem poszedł do kąta. W międzyczasie kleiłem sobie małe łódeczki wczesnośredniowieczne… i dumałem, co zrobić z tym Lwem. Nasz kolega Myszor polecał swoje drewienka, skusiłem się, zamówiłem parę deseczek, czyli pierwszy krok, aby coś z tym fantem zrobić. W końcu, jadąc w sierpniu na urlop do mamy zabrałem deseczki, kadłub, narzędzia i postanowiłem podziałać. Ale, żeby nie było za łatwo, Żółty Lew znów dał mi się we znaki, przy cięciu listewek siadła krajzega. Okazało się, że pasek zębaty do wymiany. Na szczęście serwis Proxxona spod Wrocławia zareagował szybko i pasek miałem po dwóch dniach. Mając już listewki, zabrałem się za reanimację kadłuba. Ostro potraktowałem całość szlifierką, w części dziobowej ścierając niektóre listewki całkowicie, potem potraktowałem częściowo kadłub szpachlą.
Po zaschnięciu kolejne szlifowanie i kadłub można było zacząć oklejać, powiedzmy, drugim poszyciem. Tym razem listewkami z gruszy, przygotowanymi z materiału od naszego kolegi Andrzeja – Myszora (świetny materiał). Za pierwszym razem gięcie listewek wykonywałem przy pomocy gotowania i potem suszenia w naciętej po łuku desce.
Pewnie i ta technika przyczyniła się do złego układania się poszycia, bo kontrola nad odpowiednim wygięciem była niewielka. Teraz zainwestowałem prawie stówę w zestaw do wyginania- lutownica z kolbą i krzywik. Jak ja mogłem do tej pory wyginać listewki nie mając takiej lutownicy??? Drugie poszycie już wyszło w miarę poprawnie, choć jakieś małe felery się i tak przytrafiły, coś tam nie tak ułożyło się przy pawęży.
Powycinałem elementy szkieletu, posklejałem, szkielet zapiankowałem.
Ale wtedy jeszcze bawiłem się z Halconem, więc nowa budowa była tą drugoplanową, szkielet leżał w kącie, czekał na swoją kolej, ucierpiał też trochę w międzyczasie. Dopiero gdy skończyłem Halcona, postanowiłem na poważnie zabrać się za Żółtego Lwa. Najpierw zrobiłem pokład z froniru bodajże klonowego, na podkładzie z tekturki. No i dup… znaczy duża kucha, bo pokład samoistnie wygiął mi się końcami do góry, czyli odwrotnie niż powinien być ukształtowany. No to pod wodę onego i dalej formować na dużej butelce. Efekt był, za dobry, obłość pokładu we właściwą stronę, ale mocno za bardzo wygięty. Nie było rady, trza było robić pokład od nowa, tym razem na podkładze ze sklejki, bodajże 0,8 mm. Teraz zaraz po przyklejeniu pokład zamocowałem na szkielecie i mocno powiązałem, tasiemkami, gumkami, aby klej sechł już w odpowiednio ukształtowanym położeniu. No i tym razem się udało.
Naciąłem sobie listewek z obłogu bukowego 1,5 mm grubego,
z cienkiej sklejki, tak jak to było w planach zrobiłem górne części burt i dalej oklejać toto listewkami.
I tu wyszła następna kucha -cały kadłub zapiankowałem, a nie dałem twardych wypełnień na rufie i dziobie. No i listewki zaczęły się układać nie tak jak powinny, kombinowałem, początkowo miałem nadzieję, że uda się to naprawić szlifowaniem, ale im większe obłości się zaczynały tym bardziej przekonywałem się, że nic z tego nie będzie. No i kadłub ze skopanym częściowym poszyciem poszedł do kąta. W międzyczasie kleiłem sobie małe łódeczki wczesnośredniowieczne… i dumałem, co zrobić z tym Lwem. Nasz kolega Myszor polecał swoje drewienka, skusiłem się, zamówiłem parę deseczek, czyli pierwszy krok, aby coś z tym fantem zrobić. W końcu, jadąc w sierpniu na urlop do mamy zabrałem deseczki, kadłub, narzędzia i postanowiłem podziałać. Ale, żeby nie było za łatwo, Żółty Lew znów dał mi się we znaki, przy cięciu listewek siadła krajzega. Okazało się, że pasek zębaty do wymiany. Na szczęście serwis Proxxona spod Wrocławia zareagował szybko i pasek miałem po dwóch dniach. Mając już listewki, zabrałem się za reanimację kadłuba. Ostro potraktowałem całość szlifierką, w części dziobowej ścierając niektóre listewki całkowicie, potem potraktowałem częściowo kadłub szpachlą.
Po zaschnięciu kolejne szlifowanie i kadłub można było zacząć oklejać, powiedzmy, drugim poszyciem. Tym razem listewkami z gruszy, przygotowanymi z materiału od naszego kolegi Andrzeja – Myszora (świetny materiał). Za pierwszym razem gięcie listewek wykonywałem przy pomocy gotowania i potem suszenia w naciętej po łuku desce.
Pewnie i ta technika przyczyniła się do złego układania się poszycia, bo kontrola nad odpowiednim wygięciem była niewielka. Teraz zainwestowałem prawie stówę w zestaw do wyginania- lutownica z kolbą i krzywik. Jak ja mogłem do tej pory wyginać listewki nie mając takiej lutownicy??? Drugie poszycie już wyszło w miarę poprawnie, choć jakieś małe felery się i tak przytrafiły, coś tam nie tak ułożyło się przy pawęży.